czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 2

Proszę, oto rozdział drugi. Przepraszam za problemy z komentarzami, ale już ustawiłam to dobrze i nie trzeba już mieć koniecznie konta na google by komentować posty. Miłego czytania :)



 Rozdział II
Biel skażona krwią

Siedziba łowców nr.84, obrzeża Las Vegas
Szatynka w czerwonym swetrze i czarnych spodniach siedziała przy długim stole w dużej jadalni, popijając cappuccino. Swoimi niezwykle niebieskimi oczyma wpatrywała się w mężczyznę siedzącego naprzeciwko niej. Ubrany był w czarną koszulkę z logo jakiegoś nieznanego jej zespołu muzycznego i dżinsy poprzecierane na kolanach, długie, czarne jak smoła włosy miał luźno związane w kuc. Huśtał się na krześle, bawiąc się nożem myśliwskim. Alicja nie potrafiła zrozumieć jego obsesji na punkcie broni. Sama też posiadała ją (takie wymogi jej pracy),ale nie aż około sto różnorakiego rodzaju mieczy, sztyletów i noży, czy też jeszcze więcej broni palnej tak jak Gawron. Wczorajszą sytuację już omówili. Właściwie to ona mówiła a on udawał niewinną niemowę. Siedzieli w milczeniu pochłonięci swoimi zajęciami. Spokój ten jednak nie trwał długo. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do pokoju wpadła dziewczyna o krótkich, czerwonych włosach i oczach w kolorze siarki, które wzbudziłyby zainteresowanie każdego swoją intensywną barwą. Miała na sobie czarny top i ciemne dżinsy wpuszczone w niedbale związane glany trzydziestki. Za nią wkroczył bliźniaczo podobny do niej chłopak-również czerwone włosy i żółte oczy- nawet podobnie ubrany jak ona. Było to wampirze rodzeństwo.
-No witam, witam!- przywitała się wesoło –Jak tam nocna zmiana?
-Tak jak zwykle, Rocky- odrzekła Alicja uśmiechając się im na powitanie
-Czyli Gawron znów torturował świeżaczka.- Westchnęła teatralnie i zwróciła się do bruneta- Alicja pewnie już, znowu, uświadomiła ci o sposobie likwidowania ich, więc ja nie będę się fatygować.
Ten popatrzył na nią z ukosa nic nie odpowiadając. Wampirzyca zignorowała to wrogie spojrzenie i usiadła obok szatynki. Dlaczego te dwa wampiry pracowały z łowcami? Przyświecał im wspólny cel, czyli pozbycie się świeżych, nadmiernie agresywnych krwiopijców, którzy niszczyli cywilizowane, wampirze, „dobre” imię zabijając wszystkie swoje ofiary. Na całym świecie panowała epidemia świeżego wampiryzmu i nie tylko, ogólnie wszystkich istot mroku pojawiło się, nie wiadomo dlaczego, o wiele więcej niż powinno być, na dodatek wszystkie nowe były złe i mordowały ludzi.
-Ed, nie stój jak sierotka, siadaj- czerwonowłosa wampirzyca zagaiła do swojego brata.
Edmund, który oparł się o ścianę i rozglądał się po pokoju, usiadł obok swojej siostry, udając, że nie usłyszał jej uwagi.
-Gdzie jest Ches? Miał ponoć wrócić szybciej od nas- zapytał
-Mówił, że skoczy do piekła, do jakiegoś znajomego- powiedziała łowczyni- Pewnie zaraz wróci.
-Strasznie zrobiło się tu pusto- stwierdził Ed
-Tak- poparła go Rocky- Ale co na to poradzimy, że dostali duże misje do wypełnienia?
Oprócz Alicji, Gawrona, Rocky, Edmunda i Chesa w tej siedzibie łowców mieszkali: wilkołak Marcel, właścicielka piekielnego ogara Rose oraz czarodziejka o imieniu Amy. Wszyscy wyjechali na misje; Marcel do Kanady w sprawie sztucznie stworzonych wilkołaków, Rose do Włoch, gdzie na południu kraju dochodziło do ataków bestii nie z tego świata, a Amy do Hiszpanii, w której stolicy doszło do wielu zabójstw mężczyzn z pomocą magii. Łowcy prowadzą takie misje za granicą, ponieważ niestety czasem brakuje wyszkolonego w danej dziedzinie personelu (zwłaszcza kiedy złe moce działają tak intensywnie).
-A my tu zostaliśmy, bo na górze mają nas w poważaniu- odezwał się Gawron po raz pierwszy od przybycia wampirów, nie chętnie znosił ich obecność.
-Zostaliśmy tu, ponieważ ktoś musi pilnować spokoju na tym terenie-wyjaśniła mu Alicja
-Tłumacz to sobie jak chcesz, ale pragnę zauważyć, że w przeciwieństwie do pozostałych my od roku nie dostaliśmy żadnej misji- skwitował i kontynuował zabawę nożem. Położył dłoń na stole, rozłożył szeroko palce i zaczął wbijać nóż w blat pomiędzy nimi.
-Przestań! Wiesz, że nie lubię jak to robisz – upomniała go łowczyni, starając nie patrzyć się na jego ręce.
-Przecież nie musisz patrzeć.- Uśmiechnął się i nie zważając na nic bawił się dalej.
 Ale Alicja nie miała najmniejszego zamiaru poddać się i kłóciła się z nim dalej. Rocky zaśmiała się cicho. Ta dwójka zawsze musiała się kłócić, byłby to cud gdyby jedno z nich zgodziło się z drugim, w sprawach typu „kto ma rację”. Chwile przyglądała im się z rozbawieniem, ale nagle poczuła pieczenie w okolicach nadgarstka. Spojrzała na miejsce bólu. Jej mały tatuaż, przedstawiający misterny znak w kształcie koła, lśnił na czerwono. To musiało znaczyć tylko jedno. Spojrzała na brata znacząco. On kiwnął głową- też dostał tą wiadomość- i zwrócił się do łowców zajętych kłótnią:
-Wygląda na to, że teraz tylko wy i Ches będziecie musieli sami pilnować tu porządku. My musimy jechać na spotkanie Rady.- Aby udowodnić, że to prawda pokazał im swój- taki sam jak jego siostry- tatuaż świecący na czerwono.
-No pięknie, nawet wy gdzieś jedziecie, a my musimy tępić tych zwykłych świeżaków- zaczął znów zrzędzić Gawron.


W tym samym czasie gdzieś na północy Kanady
                Wielki las iglasty. W pobliżu stało kilka drewnianych domków, wyglądających na całkowicie opuszczone. Wśród leśnej gęstwiny co jakiś czas widać było dużą, białą plamę, przemieszczającą się szybko na wschód. Był to nienaturalnie wielki ,biały wilk o niebieskich ślepiach, uciekający przed trzema innymi, odrobinę mniejszymi od niego, wilkami; szarym, czarnym i brązowym. Cztery bestie zbliżały się coraz bliżej do niewielkiej polany. Uciekający miał nad swoimi prześladowcami przewagę; biegł szybciej, ale czuł już, że nie daje rady. Zwalniał. Wybiegł na polanę, a po chwili oni za nim. Kiedy znaleźli się na terenie wolnym od drzew, goniące go wilki wyprzedziły go i otoczyły. Biały rozejrzał się dookoła, szukając rozwiązania z tej sytuacji. Był zbyt zmęczony by dalej uciekać, ale nie mógł pozwolić sobie na przegraną. Spojrzał na przeciwników. Szary wilk był poważnie ranny w przednią łapę, zapewne doszło do tego podczas pościgu, gdyż wyglądała na świeżą. Czarny natomiast był widocznie ślepy na prawe oko, wskazywała na to wbita w nie gałąź, a brązowy był tylko trochę poraniony. Ścigające go wilki były ogarnięte tak ogromną furią, że w ogóle nie patrzyły jak biegły, zahaczając się o różne przeszkody. Decyzja podjęta. Niebieskooki biały wilk zwrócił się w kierunku brązowego i rzucił się na niego. Powalił go całym swoim ciężarem na ziemię i wgryzł się w jego gardło. Potrząsając  silnie łbem, rozerwał je. Tym czasem czarny skoczył na niego, ale niebieskooki natychmiast się odwrócił ,zadając mu cios potężną łapą, uzbrojoną w ostre, twarde jak stal pazury, prosto w jego lewe oko, wyrywając je. Czarny wilk padł na ziemię, skomląc. Biały przyskoczył do oślepionego i zabił go. Bestia ubrudzona krwią swoich wrogów zwróciła się kierunku ostatniego ze swoich prześladowców. Szary, rozwścieczony wilk zaatakował mordercę swoich towarzyszy, miał zamiar rzucić mu się na szyję i rozedrzeć ją na kawałeczki, jednak z powodu swojego ciężkiego obrażenia dał radę ugryźć go  tylko w górną część jego przedniej łapy. Wielki wilk zawył z bólu i zdenerwowania i wbił swoje kły w głowę swojego rywala. Ten zaskoczony i przerażony odskoczył. Ten moment wybrał „czempion” by skoczyć na niego i przegryźć mu gardło. Ostatni nieprzyjaciel padł u łap niby białego wilka, ledwo widać było, że był biały; prawie całe futro miał ubrudzone krwią i ziemią. Nie przejął się tym, najważniejsze dla niego było to, że wygrał tę walkę.
 Niebieskooki wilk powoli podszedł do najbliższego drzewa. Niespodziewanie stanął na tylnych łapach i wyprostował. Jego sylwetka zaczęła się zmieniać; zmniejszył się i przybrał posturę przybliżoną bardzo do ludzkiej. Futro znikło. W miejscu wielkiego stwora stał dwudziestoparoletni  chłopak o płowych włosach i niebieskich oczach, był nagi i cały ubrudzony mieszaniną błota i krwi. Na lewym ramieniu miał dużą, paskudną ranę. Spojrzał na nią i przeklął głośno. Westchnął i rozejrzał się po pobojowisku. Nie sądził, że wyjdzie z tego cało i miał rację zły wilkołak zapewne, gryząc go, zaraził go jakimś cholerstwem. Niech to szlag trafi naukowców, którzy przeprowadzali eksperymenty na tej trójce! Marcel- bo tak miał na imię blondyn- miał początkowo sprowadzić tych badaczy do siedziby głównej, ale plan się nie powiódł. Nie udał się, ponieważ oni zdążyli uciec, wysadzić laboratorium i poszczuć go swoimi „pieskami”.  Marcel zamknął oczy i wymówił zaklęcie przekazujące dalekosiężne informację. Wezwał wsparcie, aby posprzątali po nim i przywieźli mu coś do ubrania. Otworzył z powrotem oczy. Spojrzał znowu na swoje „dzieło”. Teraz patrząc na martwe ciała goniących go bestii, które powoli zmieniały się w ludzkie, uświadomił sobie, że zabił trzy istnienia bez mrugnięcia okiem. Czasami w chwilach zagrożenia wilcza strona Marcela brała nad nim przewagę, tak jak tym razem. Młody likantrop* nienawidził tych sytuacji, bał się tego, że nie potrafił zrezygnować z decyzji podejmowanych przez jego wewnętrzną bestię, bo kiedyś ta bestia może przejąć całkowicie jego ciało i umysł. „Nie było innego wyjścia, zabiłyby mnie, a potem zabijałyby niewinnych ludzi” tłumaczył sobie w myślach. Mimowolnie wpatrywał się w ciała wilkołaków, które zmieniły się już w ciała ludzi. Byli to młodzi chłopcy w wieku licealnym. Serce zabiło mu szybciej. To nie była ich wina. To ci naukowcy zmienili im geny w wilczopodobne. Mógł ich nie zabijać, mógł tylko ich unieruchomić. Uzdrowiciele** i naukowcy, pracujący dla łowców, mogli im pomóc, mogli im zwrócić człowieczeństwo. To, czemu zostali poddani, nie było naturalną, nieodwracalną przemianą, to był tylko sztuczny prototyp. Mogliby żyć normalnie, ale on ich zabił. Nie myślał, po prostu instynkt kazał mu ich wyeliminować i tak zrobił. Nienawidził być tym czym jest. Usiadł pod drzewem i czekał aż  przybędzie wsparcie, starając nie zadręczać się tymi ponurymi  myślami.
Po dość krótkiej chwili czekania na miejsce przyjechała ekipa z siedziby numer 69. Ciała chłopców wzięli do dużej, czarnej, specjalnej furgonetki, która miała zawieść je do laboratorium przy tej siedzibie. Do Marcela podeszła ciemnowłosa dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy, Mei, z którą pracował przez ostatnie tygodnie namierzeniu miejsca nielegalnych eksperymentów, i podała mu ubranie. Zauważając ranę na jego ramieniu powiedziała:
-Na razie nie zakładaj koszulki, zaraz cię opatrzę.
Odwróciła się by dać mu chwilę prywatności. Ubrał bieliznę, spodnie i buty, i powiedział, że może już obejrzeć to okaleczenie. Mei była bardzo zdolną uzdrowicielką. Stanęła przed nim i kazała pokazać sobie rękę. Ten posłusznie wyciągną ją ku niej. Za pomocą kilku zaklęć oczyściła ją, jak później się okazało nie ze wszystkich  zanieczyszczeń. Potem używając innych czarów sprawiła, że się zrosła. Zwykle po takim zabiegu po zranieniach nie było śladu, ale tym razem została wielka blizna. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-To dziwne- powiązała to jakby bardziej do siebie i znów wymówiła jakąś formułkę, ale blizna nie chciała zejść- Nie umiem tego w jakikolwiek sposób wyleczyć do końca- rzekła do Marcela
-To źle, prawda?- zapytał ją niepewnie wilkołak
-I to bardzo. Oznacza to, że w organizmie jest jakaś trucizna- odpowiedziała, w jej oczach widoczny był strach- Musisz jak najszybciej trafić do najbliższego Mistrza Uzdrowień.
Blondyn nie mógł wydusić z siebie ani słowa więcej. Aktualnie możliwe było to, że umiera. Później w drodze do Mistrza też się nie odzywał. Spoglądał przez szybę samochodu na mijające krajobrazy. W głowie kłębiły mu się złe myśli: „Zasłużyłem na taki los.”, „To kara za brak umiejętności w kontrolowaniu instynktu bestii.”

*likantrop- inaczej wilkołak
**uzdrowiciele- madzy leczący czarami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz